sobota, 19 października 2013

Nasz ślub i wesele ... minęło jak bicza strzelił :)

       Zapomniało mi się o blogu ... to fakt. Miała być przecież relacja ze ślubu, z wesela, a tu już 2 i pół miesiąca po tym ważnym dniu. Zapomniało się już co nieco, ale ciągle się wspomina i do tego wraca. A przed nami jeszcze niebawem wielka powtórka w postaci oglądania płyty i zdjęć z wesela, które dostaniemy od kamerzysty i fotografa już jutro. Mieli 2tygodniowe opóźnienie spowodowane nawałem pracy, jednak na efekt warto czekać, tylko tak ciężko teraz przyjdzie za niego zapłacić :)

       Co do samych przygotowań to przed samym ślubem wolnego miała 2 dni, to mi wystarczyło na dopięcie wszystkich szczegółów dotyczących wystroju sali, bo to ja wszystko organizowałam. Do pomocy oczywiście mieliśmy świetną florystkę, która z byle jakiej przestrzenie zrobiła cudowną, elegancką salę. Było sporo stresów związanych z organizacją, bo wesele robiliśmy sami, a nie jak to zazwyczaj bywa idzie się i płaci tylko "od talerzyka", tu musieliśmy mieć wszystko zgrane na tip top. Z perspektywy czasu widzimy, że zaoszczędziliśmy (mówię tu o naszych rodzicach), ale i stresów i pracy było zdecydowanie więcej niż przy drugiej opcji. Przy podziękowaniach dla rodziców naprawdę mieliśmy im za co dziękować, ich wkład w to aby wszystko grało (przy naszej minimalnej pomocy) był niesamowity. 

Po weselu oczywiście żałowaliśmy, że to tak wszystko szybko się skończyło, wielu rzeczy nie pamiętam, godziny mi minęły tak szybko, sama nie wiem na czym. Z wieloma osobami nie zdążyłam dłużej porozmawiać, z niektórymi nie mam pamiątkowego zdjęcia, ale i tak jest co wspominać. A jutrzejsze oglądanie płyty jeszcze bardziej nam to wszystko odświeży. Nie wiem czy dobrze czy źle, ale tego dnia nie oszukiwaliśmy w piciu wódki i przy torcie już byłam lekko "trącnięta", a przy podziękowaniu dla rodziców się mocno wzruszyłam, co u mnie wcale nie jest takie łatwe :)


        Ale może od początku.

W piątek jeździliśmy z Michałem po wazony na stoły (te dostępne w wyposażeniu sali były malutkie), zdecydowaliśmy się wypożyczyć wysokie typu "martini" (już nawet nie pamiętam ile sztuk wzięliśmy) na kompozycje kwiatowe (z samych jasnych kwiatów) i wazony "kule" na kompozycje w wodzie. Do wazonów nalaliśmy wody, zatopiliśmy w nich girlandy perłowe, a na wierzchu położyliśmy goździki i pływające świeczki. Byłam zachwycona pływającymi świeczkami, które kupiliśmy w Ikea, spisały się na medal! Na allegro podobne świeczki kosztowały ok 1 zł za sztukę, a sugerowany czas ich palenia to tylko ok 60 min(!!!). Te z Ikea paliły się praktycznie przez całą noc! Przez to te, które nam zostały mogliśmy zapalić na poprawinach. Z racji tego, że sala, którą wybraliśmy jest bardzo skromna, to musieliśmy sporo zainwestować aby wydobyć z niej to ukryte piękno. Potrzebowała pokrowców na krzesła, których nie ma w wyposażeniu sali, a które musieliśmy wynająć wraz z szarfami. Samo założenie pokrowców, zawiązanie szarf, przypięcie pinezkami odpowiednio kokard, aby ładnie się prezentowały zajęło kilka godzin. Jednak końcowy efekt spełnił nasze oczekiwania, byłam oczarowana tym jak sala diametralnie się zmieniła. Jeżeli będę miała zdjęcie samej sali i dekoracji na niej to podzielę się z Wami, a także tym jak sala prezentowała się przed metamorfozą :)
Sobotę spędziłam...powiedziałabym bardzo lajtowo :) Byłam przejęta, mały stresik też był, ale chyba najbardziej wszystko odczuli nasi rodzice, po których ten stres było widać gołym okiem. Wraz z mamą i siostrami udałyśmy się najpierw do fryzjera, później kosmetyczka, wszystkie wyglądałyśmy tego dnia pięknie! Jako, że ślub mieliśmy o godzinie 15:30, a już po 14 przyjechał kamerzysta i fotograf, więc czas nam zleciał momentalnie tego dnia. Ani się obejrzałam, a Michał podjeżdżał pod mój dom starym Lincolnem, jego zachwyt jak mnie zobaczył mówił wszystko :) Udało się! Ja sama byłam zachwycona tym jak spisała się fryzjerka, jaką świetną robotę odwaliła kosmetyczka, a suknia dopełniała całości. W kościele chyba najgorszy stres, to przysięga. Obiecaliśmy sobie, że będziemy mówili głośno, wyraźnie, a przy przysiędze będziemy patrzyli sobie w oczy, a nie na księdza!:) Udało się! Później wiele miłych słów słyszeliśmy o tym jak wypadliśmy!
Standardowo później składanie życzeń i jazda do domu weselnego ... szampan ... obiad i pierwszy taniec (który też był dla nas stresujący, bo z Michała wytrawny tancerz nie jest :))) Daliśmy radę. No a później ... zleciało jak z bicza strzelił. Goście bawili się świetnie, byliśmy naprawdę zachwyceni tym jak się wszystko rozwinęło, takie wesele mogłabym mieć co tydzień, bo było mi ciągle mało i chętnie bym ten dzień powtórzyła aby wyssać z niego każdą ważną i mniej ważną chwilę. 
Na poprawinach impreza przeniosła się na zewnątrz, każdy dogorywał przy piwie z beczki, orkiestra, która i tego dnia również była na weselu bardzo nie miała dla kogoś grać, ale zdecydowanie milej się rozmawiało przy piwku słysząc ich pobrzękiwanie :) 

I zleciało, oficjalnie byliśmy Mężem i Żoną i oficjalnie już możemy razem spać :))) Już teraz nie ma, że ja spędzam weekend u swoich rodziców, a Michał u swoich, teraz jak przyjeżdżamy, to czas musimy dzielić na dwie rodziny (dobrze, że odległość między jednym domem, a drugim to tylko 13 km :)) Podróży poślubnej jeszcze nie było, można powiedzieć, że była PRZEDślubna, bo wybraliśmy się w ostatni weekend lipca na długi weekend nad morze do Jastarni. Był to jeden z najgorętszych weekendów nad morzem, więc ludzi było jak mrówek, stąd z noclegiem była tragedia, udało się jednak znaleźć obskurny pokoik i nie trzeba było nocować w samochodzie, choć z dwojga złego sama nie wiem czy spanie w samochodzie nie byłoby lepszą opcją. Na pewno TAŃSZĄ! :) 

Aaaa i jeszcze jedna rzecz się u nas zmieniła. Michał na stałe wrócił do Polski :))) Po weselu pojechał jeszcze do Niemiec, ale wytrzymał tylko 2 tygodnie i postanowił złożyć wymówienie i wrócić do swojej Żony :))) W Warszawie też znalazł pracę jako elektryk, na pewno mniej płatną, ale przynajmniej po pracy wraca do Żony i każdy weekend spędzamy razem :))